top of page

Utalentowany pan Villon

  • Zdjęcie autora: cezaryfabber
    cezaryfabber
  • 11 cze 2018
  • 13 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 lis 2023

„Twórca nie istnieje, istnieje tylko jego dzieło”

Anonim


„Hello darkness, my old friend”

Simon & Garfunkel, “Sound of silence”



Lubię język angielski, gdyż jest niezwykle precyzyjny. Wiele słów trafia absolutnie w punkt, jeśli chodzi o nazewnictwo lub określanie pewnych osób i zjawisk. Cechą charakterystyczną takich sformułowań jest (niestety) ich niska podatność na przetłumaczenie na inny język. Zacznę od angielskiego słowa villain, będącego takim właśnie „nieprzetłumaczalnym” wyrazem. Ma ono związek z tytułem, będącym oczywiście grą słów z nazwą pewnej powieści o takiej właśnie osobie. Tom Riplay – utalentowany villain. A skąd w tytule niniejszego eseju wzięło się łudząco podobne do owego wyrazu nazwisko francuskiego barda? Posłuchajcie.


Słowo villain oznacza w języku angielskim osobę moralnie niejednoznaczną, z wyraźnym zaznaczeniem tej „ciemnej strony” osobowości. W pisarstwie i filmie oznacza tyle co antagonista, kiedy indziej będzie to łotr, łajdak, innymi słowy szwarccharakter. Zajmę się dzisiaj takimi właśnie osobami, które pomimo swoich niewątpliwych talentów, inteligencji i zdolności, niejednokrotnie dawali się ponieść swej ciemnej stronie, a niektórzy wręcz nagminnie okazywali się utalentowanymi złoczyńcami. W historii takich przypadków jest bez liku. Motyw artysty czy intelektualisty, który jest przy tym człowiekiem o wątpliwej moralnie osobowości czy kontrowersyjnych poglądach, i mimo wykształcenia, zaprzedaje się złu jest dla mnie czymś tak trudnym, niewypowiedzianie interesującym i zajmującym, że dosłownie prosi się o przelanie na papier. Przejdźmy zatem do głównego bohatera.


François Villon, francuski średniowieczny poeta i minstrel, przez lata uważany przez historyków i badaczy za postać na wpół legendarną. Był rymopisem wybitnym, a twórczość jego inspiruje do dzisiaj, nie bez zasługi XIX-wiecznego znawcy Teophile’a Gautier’a, który go wówczas spopularyzował. Należy wspomnieć choćby słynny „Wielki testament”, do którego nawiązywał polski wieszcz Juliusz Słowacki. Wielu współczesnych artystów wręcz kopiuje jego utwory i komponuje pod nie muzykę. Teksty Villona śpiewała i dalej śpiewa cała śmietanka artystów wysokie próby, jak choćby Georges Brassens („Ballada o paniach minionego czasu”), Bułat Okudżawa („Modlitwa”), czy artyści z kabaretu „Piwnica pod Baranami” („Ballada o turnieju w Blois”). W XV w. wydano ok. 30 edycji jego utworów i ballad, co samo już świadczy o ówczesnej popularności i recepcji jego prac.


Wychowany w piszczącej biedzie, bez perspektyw i przyszłości, został dostrzeżony przez Wilhelma de Villon, profesora prawa uniwersytetu paryskiego. Profesor zapewnił mu Mecenat, nazwisko i studia, które François ukończył w 1452 r. jako magister sztuk. Rozsmakowawszy się w nauce, zaczął później studiować teologię i pewnie również by ją skończył, gdyby nie pewne zbiegi okoliczności. Jednym z nich był strajk wykładowców uniwersytetu w roku 1453. Drugą okolicznością była jego wielka pasja, poza nauką i pisaniem doskonałych wierszy. Villon był wykształconym artystą oraz… zawodowym przestępcą.

Portret Villona, autorstwa Ludwiga Rullmana.


W 1455 r. Villon został skazany na karę śmierci za zabójstwo. W 1462 r. ponownie skazano go na karę główną za śmiertelne pobicie, a wyroków nie wykonano tylko z powodu nieuchwytności skazańca, który wśród swych licznych talentów posiadał także zdolności konspiracyjne. W czasie swojej przestępczej działalności wsławił się również grabieżą skarbca Kolegium Nawarskiego oraz zasłynął jako specjalista od wymuszeń rozbójniczych. Wisienką na torcie jego przestępczej kariery było członkostwo w stowarzyszeniu tzw. Muszelników – organizacji mafijnej, działającej głównie w północnej Francji. Z czasem dwukrotną karę śmierci francuski sąd zamienił na banicję. Villon został wygnany z Paryża w 1463 r. i od tamtej pory wszelki słuch po nim zaginął. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało, ani jak zakończył swój żywot.


Co po nim pozostało? Kawał doskonałej twórczości poetyckiej, do której wielokrotnie nawiązywano, stanowiła ona także inspirację dla kolejnych poetów w Europie. Czy jego działalność „gangsterska” w jakikolwiek sposób wpływa na odbiór jego twórczości? Ani trochę. Pozostanie wybitnym poetą, za co trzeba go chwalić i cenić. Pozostanie również przestępcą i zabójcą, za co należy go bezwzględnie potępić. Z tego życiorysu wynika jednak ważna kwestia – kwestia odgraniczania dzieł artysty od samej jego osoby, gdyż dziwnym trafem nie zawsze talent idzie w parze z etyką i charakterem. Takich villain’ów/Villon’ów było bowiem wielu.


************


Wiek później, we Włoszech pojawił się inny wybitny artysta i reformator malarstwa, z nie mniej pogmatwaną biografią. Fantastyczny malarz i luminista, który doprowadził do perfekcji operowanie światłem – Michelangelo Merisi, znany bardziej jako Caravaggio – niekwestionowany geniusz pędzla.


Ten był już gangsterem pełną gębą, notorycznym pijakiem i awanturnikiem, który dzień bez mordobicia uważał za stracony. Jego akta sądowe i kartoteki policyjne liczyły bardzo wiele tomów, a agresja i porywczość nawet jak na tamte czasy zwyczajnie szokowały. Podobnie jak jego malarstwo, które traktował komercyjnie, kopiując swoje obrazy na potęgę (a honoraria zwykle przepijał), sam prawdopodobnie nie przypuszczając, jak bardzo przyczynił się do rozwoju tej dziedziny stuki. W czasach kiedy o fotografii i filmie nawet nie myślano, on wypracowywał dramaturgię scen, światłocień i umiłowanie szczegółu, co stanowiło absolutny przełom w sztuce europejskiej.


W 1606 r. nieumyślnie zabił człowieka, przez co zaczęła się jego tułaczka po całej Italii w celu ucieczki przed sprawiedliwością. Dwa lata później aresztowano go w Neapolu pod zarzutem pobicia zakonnika. Przeżył też kilka zamachów na swoje życie, co znalazło wyraz w jego obrazach. Obcięte głowy Goliata („Dawid z głową Goliata” z 1607 r. i „Dawid z głową Goliata” z 1609 r.) to jego autoportrety. Po tej twarzy widać charakter jej właściciela, przypomina głowę wściekłego wilka, szykującego się do ataku. I taki właśnie był Caravaggio.

Michelangelo Merisi da Caravaggio "Dawid z głową Goliata" (1609 r.), Galeria Borghese, Rzym.

Ucieczka zaprowadziła go w końcu na Maltę, gdzie przeor Zakonu Kawalerów Maltańskich udzielił mu schronienia, w zamian za ozdabianie klasztoru obrazami. Tam powstało bardzo szczególne dzieło, „Ścięcie św. Jana Chrzciciela” (1608 r.), które jest wyjątkowe z dwóch powodów. Po pierwsze, to największe płótno Caravaggia (3,6 m x 5,2 m), po drugie jedyne, które podpisał. Ale to nie jest zwyczajny podpis pędzlem, lecz „krwią”. Chodzi o krew płynącą z rozcinanego mieczem gardła Jana Chrzciciela, która to kałuża układa się w napis: Fra Michaelangelo Merisi (brat Michał Anioł Merisi, co sugeruje jego przyjęcie do zakonu). Tylko Caravaggio mógł wyciąć taki numer, który jednocześnie stanowi metaforę jego pełnego przestępstw życia. W jakiś czas po skończeniu obrazu malarz pobił zakonnika, co zakończyło się dla niego kolejną ucieczką i próbą zamachu, tym razem ze strony Kawalerów Maltańskich. Caravaggio został ułaskawiony przez władze w 1610 r., jednak zginął w drodze powrotnej do Rzymu w niewyjaśnionych okolicznościach, w wieku niespełna 40 lat.


Michelangelo Merisi da Caravaggio "Ścięcie św. Jana Chrzciciela" (1608 r.) Katedra św. Jana w Valettcie, Malta.


Przemiany w malarstwie, jakie zapoczątkował podczas swojego burzliwego, krótkiego życia były w zasadzie „wstępem” do malarstwa barokowego. Nie było by całych pokoleń świetnych malarzy różnych narodowości ani postępu w sztuce, nie było by takiego przywiązania uwagi do światła w malarstwie, gdyby nie Caravaggio. Twórczość malarza nie była reformą, lecz rewolucją na wielką skalę.


Uznany mistrz pióra Oscar Wilde kiedyś dywagował w jednym ze swoich esejów „Zbrodnia i kultura nie wykluczają się nawzajem. Cnota nie jest fundamentem sztuki, choć może być doskonałą bazą dla artystów. Nauka i sztuka nie znoszą oceny moralnej.” Patrząc na biografie Villon’a i Caravaggia, należy przyznać mu rację. Można opisać ich krótko – utalentowany gangster. Genialny villain.


************

Motyw intelektualisty, który „zaprzedał duszę diabłu” ma bardzo bogatą tradycję w kulturze, która to tradycja okazała się mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jakie są jednak motywy stojące za takimi wyborami? Myślę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.


„Oto zgłębiłem już tajniki

Ach, filozofii, prawa, medycyny

I teologii też - niestety.

Lecz chociaż tyle się trudziłem,

To głupi jestem – tak, jak byłem!


Tak brzmi początek pierwszego monologu profesora Fausta (tłum. W. Lewik). Bohater genialnego dramatu Johann’a Wolfgang’a von Goethe stanowi dobry przykład utalentowanego villain’a, któremu wiedza przestaje wystarczać. Sam fakt, że historia Fausta ma swoje oparcie w historii (alchemik i uczony o tym nazwisku żył w średniowieczu i zajmował się czarną magią) jedynie dowodzi jak pociągająca może być „ciemna strona”, której człowiek jest się w stanie totalnie oddać. Analogia historii Fausta do historii Niemiec i ślepego podporządkowania się reżimowi nazistowskiemu została zauważona i przeanalizowana już dawno. Thomas Mann w swoim (wg mnie) opus magnum o wymownym tytule „Doktor Faustus” przedstawił opowieść artysty-kompozytora Adriana Leverkühna, który także podpisuje pakt z diabłem – ale ta genialna książka zasługuje na odrębną analizę. W rzeczywistości istniało wielu takich, którzy poddali się czarowi zbrodniczej ideologii akwarelisty z Linzu.


W latach 30. ubiegłego stulecia niezwykle płodnym pisarzem był niejaki Walther Blachetta – weteran I wojny światowej. Zanim zajął się pisaniem był w pierwszych latach istnienia Republiki Weimarskiej cenionym aktorem oraz dyrektorem teatru. Poza tym zajmował się także malarstwem. Człowiek orkiestra – można by rzec… Przełom w jego życiu nastąpił w 1931 r. kiedy to wstąpił do pewnej organizacji o nazwie Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP), a później jako oficer SS odpowiadał za model propagandy w berlińskim radiu. Zaczynał od „artykułów historyczno-publicystycznych”, których napisał grubo ponad 200, nadając swojej twórczości naukowe tony. W sumie wydał 35 zeszytów muzycznych z tekstami piosenek oraz napisał ponad 40 sztuk teatralnych, a najbardziej znany zbiór „Bunkerspiele” doczekał się 30 wydań. SS-Bannführer Blachetta miał również ewidentne zacięcie antropologiczne i etnograficzne. Pisał książki, w których objaśniał czytanie run starogermańskich oraz historię i kulturę ludów północy, jak choćby „Lernen Runnen kennen” (Nauka czytania run), czy „Das Buch der deutschen Sinnezeichen” (Księga niemieckich symboli). Tuż przed wojną w 1939 r. wydana została jego książka „Das wahre Gesicht Polens” (Prawdziwe oblicze Polski), w której m. in. próbował dowieść, że polscy Górale są tak naprawdę potomkami ludów starogermańskich i nie mają z Polską nic wspólnego. Kolaborantom z organizacji Goralenvolk zapewne takie propagandowe podejście do kwestii pochodzenia Górali ubrane w szaty nauki musiało się spodobać.


Po wojnie Blachetta został całkowicie zapomniany w związku z upadkiem reżimu, któremu służył. Zmarł w 1959 r. we Frankfurcie nad Menem, objęty zakazem publikowania. Zmarnował swój talent na głoszenie propagandy i pisanie książek utrzymanych głównie w duchu nazistowskiej doktryny artystycznej Blut und Boden (krew i ziemia) i choć prawdopodobnie część jego prac miała jakiś walor naukowy, został wyrzucony poza nawias ogólnie pojętej kultury i to na własne życzenie. Do dziś w sieci nie można znaleźć choćby jednego zdjęcia z jego wizerunkiem, a książki, które napisał leżą w archiwach, czytane jedynie przez historyków zajmujących się okresem nazistowskim.


W niezwykle kontrowersyjnej książce „Łaskawe” Johnatan’a Littell’a przedstawiona została historia fikcyjnej postaci - prawnika, muzyka i filozofa dr Max’a Aue, który jednocześnie był oficerem SS, biorącym udział w zbrodniach na froncie wschodnim. Z jego pamiętnika/spowiedzi wypływa ponura kondycja współczesnego Europejczyka i kryzys intelektu, które to pośrednio przyczyniły się do hekatomby, jaką była II wojna światowa. Sam Littell opowiadał w wywiadach oraz suplemencie do swojej książki, że pierwowzorem głównej postaci był belgijski nazista Leon Degrelle, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że w gąszczu dokumentacji jaką zebrał podczas tworzenia powieści nie natrafił na nazwisko Walther’a Blachetty. Prezentowana przez obie postaci postawa oparta na oportunizmie i karierowiczostwie była i jest popularna, a stanowi w mojej opinii wielką zbrodnię, którą człowiek może wyrządzić swojemu intelektowi oraz społeczeństwu.


************

Norwegia wydała wielu wybitnych twórców literatury i dramatu, jak choćby Henrik Ibsen czy Björnsterne Björnson. Do jednego z najlepszych pisarzy zalicza się również Knut Hamsun, prekursor powieści egzystencjalnej i laureat literackiej Nagrody Nobla za rok 1920. Z Waltherem Blachetta łączył go jednak nie tylko talent i koleżeństwo po piórze.


Hamsun urodził się w 1859 r. w straszliwej nędzy, parając się całą młodość głównie pracą fizyczną, aby móc egzystować. Rozgoryczenie i frustracja, jaka dręczyła go przez większość życia zaowocowała powieścią „Głód”, która z miejsca stała się hitem wydawniczym. Książka ta wydana została w 1890 r., a więc w czasach triumfu powieści naturalistycznej i realistycznej. Hamsun skupił się zaś na psychologii bohatera (alter ego autora), który głodny i bez grosza przy duszy przemierza Christianię (ówczesna nazwa Oslo), odsłaniając przed czytelnikiem swoją duszę i cierpienia psychiczne, co pierwszoosobowa narracja potęguje jeszcze bardziej. Ta książka stanowi (nie tylko moim zdaniem) jedno z najlepszych przedstawień depresji w historii literatury. W XIX-wiecznej Europie modernistyczna powieść, pokazująca psychikę i uniwersalne problemy egzystencji musiała być prawdziwym przełomem i takim też się stała.


Życie pisarza odmieniło się właściwie z dnia na dzień. Po ogromnym sukcesie „Głodu” i kolejnej powieści „Misterie” stał się prawdziwą gwiazdą literacką, a bardzo znani pisarze, jak Hermann Hesse czy Thomas Mann, później także Ernest Hemingway jawnie przyznawali się, że traktują twórczość Hamsuna jako wielką inspirację. Wielki polsko-amerykański pisarz (także Noblista) noblista Isaac Bashevis Singer stwierdził, że „nowoczesna szkoła beletrystyki pochodzi od Hamsuna”. Przyszły noblista osiadł z rodziną we wsi Nordland i całkowicie oddał się pracy twórczej. Tam powstała jego najsłynniejsza powieść „Błogosławieństwo ziemi” (1917), gloryfikująca wiejskie życie i upatrująca powrót człowieka do natury jako receptę na troski i problemy egzystencji. Dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych powieści XX wieku, a krytycy z Akademii Szwedzkiej, która przyznała mu za nią Nagrodę Nobla, wręcz porównywali Hamsuna do Hezjoda.


Powieść ta stanowiła też inspirację dla wielu współczesnych artystów. Genialny muzyk Mark Knopfler, lider „Dire Straits” pewnego razu jechał autobusem przez przedmieścia Detroit, obserwując drogę. W tym czasie czytał właśnie „Błogosławieństwo ziemi” i połączył scenę z powieści z zaobserwowanym krajobrazem. Tak narodziła się 15-minutowa ballada „Telegraph road”, wydana na jednej z najlepszych płyt zespołu „Love over gold” z 1982 r.


W burzliwych latach 20. i 30. ubiegłego stulecia, kiedy to europejskie demokracje upadały jedna po drugiej, niektórzy krytycy zauważyli, że najpopularniejsze dzieło Hamsuna zaczyna zmieniać nieco swoją wymowę. Twierdzili, że treść i styl powieści orbituje niebezpiecznie blisko wspomnianej już nazistowskiej doktryny Blut und Boden. Niestety czas pokazał, że się nie mylili.

Knut Hamsun podczas pracy w swoim gabinecie.


W 1933 r. Knut Hamsun wstępuje do partii Nasjonal Samling (Zjednoczenie Narodowe) majora Vidkuna Quislinga, będącą norweskim odpowiednikiem NSDAP. Pisze teksty i tyrady pochwalne, gloryfikujące Hitlera i jego politykę. Po wybuchu wojny Quisling zostaje szefem norweskiego rządu i aktywnym kolaborantem. Hamsun idzie za ciosem i zachęca społeczeństwo do kolaboracji. W 1943 r. przesyła Joseph’owi Goebbels’owi swój medal noblowski w podziwie i uznaniu dla jego zasług na rzecz rasy nordyckiej. Adolf Hitler udziela pisarzowi osobistej audiencji. Kiedy wojna się kończy, a Führer oddaje samobójczy strzał, noblista publikuje mowę pochwalną, nazywając go „wojownikiem o dobro ludzkości i prorokiem ewangelii sprawiedliwości dla wszystkich narodów świata”. Norwegowie mu tego nie zapomnieli.


Po wojnie zaczęto skrupulatnie rozliczać wszystkich kolaborantów. Quisling został rozstrzelany, a jego akolici postawieni przed sądem. Hamsuna oskarżono o zdradę stanu, kolaborację i członkostwo w partii Quislinga. Po przymusowej wizycie w szpitalu psychiatrycznym lekarze stwierdzili, że dobiegający dziewięćdziesiątki pisarz jest niespełna rozumu (czemu później zaprzeczał). Skazano go na karę bardzo wysokiej grzywny pieniężnej, która pozbawiła go zarówno wpływów z nagrody Nobla, jak i całego majątku. Z miejsca został też poddany społecznemu ostracyzmowi, Norwegowie publicznie palili jego książki. Historia pisarza zatoczyła koło – umarł w skrajnej nędzy w lutym 1952 r. przeżywszy 93 lata.


Co my, czytelnicy mamy z tym fantem zrobić? Potępić? Bezwzględnie musimy. Współczuć? Możemy. Podziwiać? Powinniśmy obowiązkowo! Twórczość Knuta Hamsuna jest po prostu wspaniała. „Głód”, Błogosławieństwo…” i „Misterie” to prawdziwe książkowe perełki, które należy czytać, przeżywać i cenić jako literaturę wielką. Moja koleżanka stwierdziła bez wahania: „Był Knut nazistą bezsprzecznie. Ale jak pisał!” No właśnie, czy fakt, że sprzedał się i poświęcił część swojego życia na wspieranie zbrodniczej ideologii w jakikolwiek sposób zmienia wartość jego dzieł i jakość tej prozy? Zupełnie nie. Choć nie można wykluczyć, że w czyichś oczach pisarz traci przez to wiarygodność.


************

Charles Lutwidge Dogson był wybitnym matematykiem, o czym świadczy między innymi piastowany przez niego urząd profesora Uniwersytetu w Oxfordzie. Opublikował ponad 250 prac naukowych z zakresu logiki i kryptografii. Sformułował także twierdzenie z zakresu algebry liniowej, nazywane „Twierdzeniem Lewisa Carrolla”, ponieważ ów matematyk i autor przygód „Alicji w krainie czarów” to jedna i ta sama osoba. Pseudonimu Lewis Carroll, Dogson używał wyłącznie w działalności artystycznej, którą zapoczątkował debiutując w 1856 r. poematem „Solitude” (Samotność). Potem ukazały się dwie książki o przygodach Alicji („Alicja w krainie czarów” i „Po drugiej stronie lustra”) oraz pełen neologizmów poemat „Jabberwocky”. Oprócz literatury Dogson parał się też fotografią jako amator. Była to jego wielka pasja, którą uprawiał przez 25 lat swojego życia, wykonując w sumie blisko 3000 zdjęć (głównie portretów) przy pomocy techniki kolodionowej. Dziś uważany jest za prekursora fotografii artystycznej i jednego z mistrzów fotograficznego portretu. A więc nie dość, że wybitny umysł ścisły, to jeszcze ze sporymi osiągnięciami na polu artystycznym. Niestety skrywał pewną tajemnicę.

Charles Lutwidge Dogson vel Lewis Carroll, zdjęcie z 1863 r.

Pierwowzorem Alicji z krainy czarów była Alice Liddell, córka Henry’ego Liddell’a, dziekana kolegium Christ Church i wicerektora Uniwersytetu w Oxfordzie, którą Dogson fotografował wielokrotnie. Najsłynniejsze zdjęcie, „The beggar maid” (Dziewczę – żebraczka) portretuje 6-letnią Alice jako żebrzące dziecko, którego łachmany odsłaniają niestety zbyt wiele. W sumie połowa zdjęć zrobionych przez Dogsona to portrety dzieci, prawie wyłącznie płci żeńskiej. Samą Alice fotografował prawie 200 razy, także nago. Jego środowisko uważało go za dziwaka, który nazbyt interesował się dziećmi, choć w XIX w. pojęcie pedofilii właściwie nie istniało. Niejasne przedstawienia i stylizacje postaci dziecięcych na jego fotografiach pozostawiają niepokojące wrażenie. Dogson organizował również w swojej posiadłości bale dla dzieci, na jeden z nich zaprosił ich blisko 100. Alice Liddell fascynowała go do tego stopnia, że kiedy ukończyła 14 lat, zaproponował rodzicom dziewczynki ślub z ich córką. Nie ma żadnych jasnych dowodów, że kiedykolwiek wykorzystał seksualnie jakieś dziecko, pozostają jednak poważne wątpliwości. Owszem istnieje domniemanie niewinności, a dyskusje badaczy na temat seksualności Dogsona do chwili obecnej są niezwykle burzliwe. Jego dorobek artystyczny i naukowy jest zakorzeniony w kulturze od dawna i tak już pozostanie. Portret Dogsona vel Carrolla wisi dziś w Wielkiej Hali Uniwersyteckiej kolegium Christ Church w Oxfordzie.


W 1926 r. w Wolnym Mieście Gdańsku urodził się Nikolaus Karl Nakszyński. Bardziej znany jest jego pseudonim, pod którym wystąpił w ponad 130 filmach – Klaus Kinski. Niemiecki aktor i reżyser był już za życia postacią kontrowersyjną. Lekarze zdiagnozowali u niego zaburzenia psychopatyczne, a anegdoty o awanturach na planie filmowym i rozbijaniu krzeseł na głowach producentów przeszły wręcz do legendy. Większość jego ról to filmy klasy B, jednak w swojej karierze stworzył również wiele wybitnych kreacji, a najlepsze z nich w pięciu filmach wielkiego artysty i wizjonera filmu – Wernera Herzoga. „Fitzcarraldo”, „Nosferatu wampir”, „Aguirre – gniew boży”, „Woyzeck” i „Cobra Verde” to pięć wielkich dzieł kinematografii, z pięcioma wielkimi rolami Kinskiego. Aktor był postacią niezwykle ekscentryczną, powszechnie uchodził za chama i człowieka niezrównoważonego. Na planie wyzywał wszystkich członków pionu realizacyjnego, dziennikarzy wręcz obrażał podczas wywiadów. Filmy, w których występował nazywał „szmirami”, a o swoim zawodzie mawiał: „Jestem jak prostytutka, robię to tylko dla pieniędzy”. Pozostał jednak postacią znaną, a filmy, które zrealizował z Herzog’iem na zawsze zapisały się złotymi literami w historii kinematografii. Sam Herzog po jego śmierci nakręcił film dokumentalny o wymownym tytule „Mein liebster Feind” (Mój ukochany wróg), poświęcony postaci Kinski’ego. Dopiero po śmierci aktora okazało się także, co robił po godzinach.

Klaus Kinski (z prawej) i Werner Herzog (z lewej) na planie filmu "Aguirre - gniew boży", 1972 r.


W 2013 roku, dwie córki Klausa Kinski'ego otwarcie zaczęły opowiadać, kim był ich ojciec. Wydały nawet książkę, w której jasno opisują atmosferę ciągłego napięcia i zastraszenia panującą w rodzinnym domu. Z ich relacji wynika, że aktor przez lata terroryzował całą rodzinę i molestował seksualnie swoje córki, oferując im dostatnie życie, w zamian za milczenie. Słuchając świadectwa obu kobiet, włosy zwyczajnie stają dęba. Kinski nie żyje, więc nie może się bronić, ale nie ma też żadnych powodów, aby jego córkom nie wierzyć. Można sobie jedynie wyobrazić horror, jaki przeżywały przez wiele lat swojego życia.


Oglądanie filmów Kinski’ego przychodzi mi z o wiele większą trudnością niż kiedyś, jednak niezwykle je cenię, mimo, że mam w pamięci zeznania jego córek. Z trudnością mogę to przełknąć. I nie wiem, czy jeszcze kiedyś spojrzę na historię Alicji i jej przygód w krainie czarów w ten sam sposób, co dawniej.


************

A więc talent i ponadprzeciętne zdolności intelektualne nie muszą iść w parze z kryształowym charakterem. Jest to rzecz szokująca, ale czy powinna taka być? Córka wybitnego polskiego poety i pieśniarza Jacka Kaczmarskiego odniosła się w jednym z wywiadów do choroby alkoholowej ojca, jego problemów emocjonalnych i agresji, jaką okazywał w stosunku do swoich bliskich: „Ludzi, którzy mówili: <Gdy dowiedziałem się, jaki był, przestałem go słuchać>, pytałam: <Ale dlaczego? Piosenka czy wiersz niczemu nie winne!> Twórczość mojego ojca, z pewnymi wyjątkami, uważam za wybitną. […] Z perspektywy czasu patrzę na niego jak na nieszczęśliwego człowieka, Dzisiaj rozumiem go, ale nie rozgrzeszam” („Duży Format”, 2017 r.). I czy tak właśnie nie powinniśmy traktować jakiejkolwiek twórczości?


Zwykło się mówić, że artyście/intelektualiście wolno więcej. Absolutnie się z tym nie zgadzam, choć możliwe, że łatwiej jest w ten sposób odbierać ich prace. Wydaje się, że każdy dorobek naukowy lub artystyczny należy oceniać w oderwaniu od osoby autora, bez względu na to jaki był, gdyż prywatnie mógł pozostawać osobą, której postawa kłóci się z powszechną opinią na temat „oświeconego umysłu.” Kiedy patrzę dzisiaj na którykolwiek obraz villain’a Caravaggia czy otwieram „Głódvillain’a Hamsuna ogarnia mnie taki sam zachwyt, jakbym zapoznał się z tymi dziełami pierwszy raz. I po tym poznaje się wartość dzieła. Pozostaje mi tylko pójść za radą najpopularniejszego filozofa w historii – filozofa Anonima, który stwierdził, że twórca nie istnieje, istnieje jedynie jego dzieło. Tak chyba będzie łatwiej nam wszystkim, czy ktoś bowiem powiedział, że pomnik nie może mieć pęknięć, a owoc skazy?

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


  • icons8-blog-filled-50
  • icons8-quill-with-ink-26
  • icons8-secured-letter-filled-50

© 2018 by Cezary Fabber. 

  • home-512
bottom of page