top of page

Show dalej trwa

  • Zdjęcie autora: cezaryfabber
    cezaryfabber
  • 24 lis 2018
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 lis 2023

“Is this the real life

Is this just fantasy

Caught in a landslide

No escape from reality

Open your eyes

Look up to the skies and see... “


Queen, „Bohemian Rhapsody”,

A Night at the Opera, 1975 r.


„Straciliśmy najwspanialszego i najdroższego członka rodziny. Czujemy olbrzymi żal z powodu jego śmierci i smutek, że odszedł, będąc u szczytu jego sił twórczych. Jednak przede wszystkim czujemy olbrzymią dumę, że żył i umierał tak mężnie… Gdy tylko będziemy w stanie, chcielibyśmy oddać hołd jego życiu w sposób, do jakiego przywykł”.


Oto tekst oficjalnego oświadczenia zespołu Queen, przekazane mediom pod koniec listopada 1991 r. W 24 dniu tego miesiąca, odszedł jeden z największych artystów w historii muzyki. Farroukh Bulsara, znany jako Freddie Marcury zmarł z powodu oskrzelowego zapalenia płuc, na które zachorował w wyniku AIDS. Skończyła się pewna epoka, ale jej duch istnieje do dnia dzisiejszego. I oby nigdy nie przeminął.


Original Queen Crest design by Freddie Mercury. [Public domain], via Wikimedia Commons


O legendach trudno jest pisać, napiszę więc niewiele, ale z głębi serca. Cóż może bowiem napisać człowiek, który urodził się po odejściu Mercury’ego? Dzisiaj mija dokładnie 27 lat od jego śmierci, dlaczego więc słucham muzyki Queen, podobnie jak miliony ludzi na całym świecie, którzy nie mogą pamiętać ani dwóch ostatnich dekad ubiegłego wieku, ani koncertów zespołu, a mimo to, są jego wielkimi fanami?

*********************************


Historia grupy Queen i Freddie’go to temat na tysiące stron. Ilość wywiadów, anegdot, ponadczasowych koncertów i teledysków liczy dziesiątki, jeśli nie setki. Jest to grupa ponadczasowa z wielu powodów, ale przede wszystkim z tego, że nie nagrała słabego albumu. W ciągu całej kariery Queen wydało 15 płyt (nie wliczając singli i albumów koncertowych), co w porównaniu do wielu zespołów zakrawa na rekord. Jestem w tym względzie mało obiektywny jako fan, ale jakoś ciężko mi jest przypomnieć sobie utwór tej grupy, który byłby zły pod względem muzycznym, wokalnym, czy artystycznym. A przecież każdy z tych utworów jest na dobrą sprawę zupełnie inny, podobnie jak każda z płyt.


Queen i Freddie przecierali szlaki, stawiając na oryginalność formy, eksperymenty brzmieniowe i mieszanie gatunków, co wychodziło im zawsze z dobrym skutkiem. Przełomowa płyta „A Night at the Opera” z bodaj najsłynniejszym utworem „Bohemian Rhapsody”, balladą, która składa się na dobrą sprawę z trzech piosenek, trwającą aż sześć minut (co jak na tamte czasy było prawie niespotykane) stanowi perłę w kolekcji każdego fana muzyki rockowej. A przecież to eksperyment, z wprowadzeniem do utworów chórów operowych!


Brian May, Roger Taylor, John Deacon i Freddie Mercury. Czterech studentów, którzy postanowili tworzyć muzykę i zapisali się przez to w historii na zawsze. Cztery ścierające się osobowości, tworzące coś pięknego i ponadczasowego, co trwać będzie tak długo, jak długo ostatni człowiek na ziemi pamiętać będzie tekst "Bohemian Rhapsody", 'Radio Gaga", "I want to break free", "We are the champions" czy wiele, wiele innych. Ale ciężko byłoby zapamiętać te teksty, gdyby nie sposób ich wokalnego przedstawienia.

*********************************

Najbardziej charakterystyczną postacią był oczywiście frontman Queen, nieprawdopodobna osobowość sceniczna, wspaniały wokalista, który wszystkie swoje słabości przekuł w atut. „Nie jestem liderem Queen, jestem tylko wokalistą”, jak sam często powtarzał, gdyż doskonale wiedział, że na sukces każdy z członków zespołu pracował po równo. Freddie Mercury był osobą o niezwykle złożonym charakterze, która pokazywała, że bycie innym, bycie „wariatem”, wcale nie jest czymś z czym należy się ukrywać. I ta postawa dopełnia jego muzycznej kariery zarówno zespołowej, jak i indywidualnej (nagrał dwie solowe płyty).


Pochodzący z Zanzibaru absolwent szkoły baletowej, student designu, w końcu jeden z najlepszych wokalistów w historii muzyki o skomplikowanej osobowości i pełnym zwrotów życiu. Otwarcie przyznawał się do biseksualizmu, co samo w sobie wpłynęło na postrzeganie mniejszości seksualnych, a dla społeczeństwa w latach działalności Queen nie było to wcale jednoznaczne. Jego narzeczona Mary Austin, dla której napisał "Love of my life", po rozstaniu pozostała jego najbliższą przyjaciółką do końca życia. Mercury miał też kilka związków z mężczyznami, często powtarzał dziennikarzom: „ I co z tego?” Był w stanie zjednać sobie innych ludzi właśnie przez to, że był sobą i nie bał się tego pokazywać, nie stawiając jednocześnie swojego życia prywatnego na świeczniku. To jedna z wielu rzeczy, za które należy go cenić.


Pisał ponadczasowe teksty, głos miał niesamowity (cztery oktawy), a na scenie był istną bestią. Wystarczy obejrzeć nagranie jakiegokolwiek koncertu, żeby uświadomić sobie, jaki miał kontakt z publicznością. Koncert na Wembley, Live Aid, czy Hungarian Rhapsody ogląda się wręcz z zapartym tchem. Teledyski (z których większość wymyślił) to jedne z najbardziej charakterystycznych klipów w historii muzyki rozrywkowej, wykorzystujące motywy z filmów czy obrazów ("Radio Gaga", "I want to break free"). Jednym słowem – wielki, ponadczasowy artysta.


Na początku listopada odbyła się premiera filmu „Bohemian Rhapsody” Bryana Singera, opowiadająca o losach zespołu, ze szczególnym uwzględnieniem biografii Freddie’go. Zebrał różne, także bardzo skrajne recenzje zarówno od widzów, jak i krytyków. Czekałem na niego z wypiekami na twarzy i twierdzę, że warto go obejrzeć, mimo poważnych zarzutów, jakie mam wobec niego. Nie podejmuję się recenzji, gdyż jak już wspomniałem, jako fan nie jestem obiektywny. Każdy powinien jednak zapoznać się z tą historią, choćby dla klimatu i świetnych ról aktorskich, choć duża ilość przeinaczeń faktów, pozostawia nieco do życzenia. W każdym razie, obejrzeć go trzeba, gdyż jest to ponad wszystko film o muzyce, którą wszyscy tak uwielbiamy. A czy pokazuje on jaki Freddie był naprawdę? To już dyskusyjne.

*********************************

W 1987 r. u wokalisty zdiagnozowano chorobę. Gdyby tylko medycyna była aż tak rozwinięta, jak w czasach obecnych, z pewnością śpiewałby jeszcze długie lata (AIDS ma obecnie status choroby przewlekłej, nie śmiertelnej). Tryb życia, jaki Mercury prowadził, sprzyjał niestety wielu ryzykom. Wiele imprez które organizował i w których brał udział stały się „miejskimi legendami”, jak choćby jego czterdzieste urodziny, organizowane w jednym z monachijskich klubów. Narkotyki, seks i wszelkiego rodzaju używki były tam na porządku dziennym. Z tego ryzyka musiał sobie zdawać sprawę.


Choroba jednak ani trochę nie zmieniła jego życia zawodowego. Wszyscy członkowie zespołu przyznawali, że aż do śmierci śpiewał i nagrywał, nie życząc sobie żadnego współczucia, czy litości. Chciał robić to, co kochał i robił to do końca. Ostatnia płyta Queen w pierwotnym składzie, „Innuendo”, będąca jedną z najlepszych, zawierała kolejne hity, których teksty jednak zdawały się zapowiadać to, co musiało w końcu nastąpić. W teledysku do „These are the days of our lives” widać było, że Freddie był już ciężko chory. I jeszcze jeden szczególny, ponadczasowy utwór, który wywołuje ciarki – „The Show Must Go On”, będący na dobra sprawę pożegnaniem Freddie’go z fanami.


“Show must go on.

Inside my heart is breaking.

My make-up may be flaking,

But my smile still stays on.

(…)

My soul is painted like the wings of butterflies.

Fairytales of yesterday will grow but never die.

I can fly, my friends. (…)”


W kwietniu 1992 r. odbył się The Freddie Mercury Tribute Concert – poświęcony pamięci wokalisty. 72 tysiące ludzi zebrało się po raz kolejny na Wembley, aby podziękować za twórczość artysty. Wraz z Queen wystąpiły największe gwiazdy muzyki, m. in. U2, Annie Lennox, George Michael, David Bowie, Guns N’Roses, Metallica, Elton John, czy Liza Minelli. Różniły ich gatunki muzyczne, łączyła pasja i uwielbienie dla utworów zespołu. Był to hołd na miarę Freddie’go, oddany „w sposób, do jakiego przywykł.”


Tego właśnie chciał. Przedstawienie musi trwać dalej, nawet gdy jego zabraknie. Miał rację, jego show trwa do dzisiaj. Niechaj więc śpiewa i gra dalej w największej orkiestrze świata, orkiestrze naszych serc i wspomnień. Tam pozostanie na zawsze.


*********************************

W sierpniu 2015 r. Queen zagrało koncert w ramach Oświęcim Live Festival, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Razem z Brian’em May’em i Roger’em Taylor’em wystąpił cały zespół muzyków, wraz z Adamem Lambert’em. Lambert jest świetnym wokalistą, co udowadniał już wielokrotnie, ale co najważniejsze, śpiewał wszystkie ukochane przez publiczność piosenki po swojemu, nie próbując udawać Freddie’go. Był to jeden z najlepszych koncertów, jakie widziałem, ale jeden moment zapisał mi się w pamięci szczególnie wyraźnie. W pewnej chwili Brian zamienił gitarę na akustyczną i siadł na brzegu sceny, prosząc publiczność o pomoc. Reszta muzyków zeszła na papierosa, po chwili zapadła cisza. Brian szarpnął palcami po strunach, uwalniając pierwsze akordy znanej wszystkim melodii. Publiczność zaczęła nucić frazę Love of my life, don’t leave me… Wtedy na telebimie pojawiło się archiwalne, koncertowe nagranie. Freddie Mercury zaśpiewał całą piosenkę, napisaną dla narzeczonej, a publiczność śpiewała razem z nim, aż do ostatniego taktu. Na koniec Brian zawołał: Dzięki Freddie!


Przez cały czas trwania koncertu padał ulewny deszcz. Publika przemoczona do suchej nitki zdzierała gardła, ale mimo deszczu dało się zauważyć, że w tym momencie prawie wszyscy zgromadzeni ludzie płakali.


Dlaczego płakali? Dlatego, że na chwilę mogli go zobaczyć, choć nieżyjącego od blisko trzydziestu lat i dostać choćby namiastkę tego, co działo się na koncertach Queen. Mimo, że większość z nich urodziła się już po jego śmierci, ale mimo to słuchają i uwielbiają jego muzykę. Dlatego, że w gąszczu przęciętnych, sztampowych utworów, którymi są bombardowani co dzień w radiostacjach, zawsze mogą wrócić po pracy na ulubiony fotel i posłuchać wielkiej, wspaniałej i ponadczasowej muzyki, powstałej dzięki niemu. Dlatego, że we wszechobecnym betonowym zgiełku i bylejakości brakuje nam właśnie takich wariatów. Dlatego, że mimo wszystko, tak bardzo za nim tęsknimy.


Dzięki Freddie!

Licencja: By Elodie50a - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=40415237

















Pomnik Mercury'ego w Montreaux.


Comments


  • icons8-blog-filled-50
  • icons8-quill-with-ink-26
  • icons8-secured-letter-filled-50

© 2018 by Cezary Fabber. 

  • home-512
bottom of page