Terror
- cezaryfabber
- 4 sie 2018
- 8 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 17 lis 2023
„Kiedy tkwisz tak otępiały wskutek własnej katastrofy, niezdolny do działania i myślenia, ogarnięty zimnym, gniotącym mrokiem, oddzielony od świata jak w nocnych halucynacjach lub osamotniony jak w chwilach żalu - znaczy to, że dotarłeś do negatywnego krańca życia, tam, gdzie panuje temperatura absolutna, gdzie ścina się w lód ostatnia życia iluzja.”
Emil Cioran
„Obojętność jest jak lód polarny na biegunach: zabija wszystko.”
Honoré de Balzac
„Komandor Francis Crozier wychodzi na pokład i widzi, że jego statek stał się obiektem ataku duchów niebieskich. Rozedrgane fałdy światła nad jego głową i <Terrorem> rzucają się raptownie do przodu, a potem szybko wycofują niczym kolorowe ramiona agresywnej, lecz wyjątkowo niezdecydowanej zjawy. Ektoplazmatyczne, upiorne palce wyciągają się w stronę okrętu, gotowe go pochwycić, a potem odsuwają się” (tłum. J. Ochab).
Tak zaczyna się opowieść o wyprawie sir Johna Franklina i jego załogi w poszukiwaniu przejścia północno zachodniego (North-West Passage) między Morzem Baffin’a, a Morzem Beaufort’a na Archipelagu Arktycznym. Podobno dobrą książkę poznaje się już po pierwszym akapicie. Ten mnie zachwycił i zachęcił do wyprawy w głąb skutego lodem morza, której ani trochę nie żałuję. Bowiem podróż, jakiej doświadczyłem podczas czytania uświadomiła mi, że „Terror” Dan’a Simmons’a jest jedną z najlepszych książek, jakie w swoim życiu przeczytałem.
Pierwszy raz natrafiłem na wzmiankę o wyprawie Franklina jako młody, kilkunastoletni chłopak, czytając zbiór esejów Z. Kosidowskiego pt. „Rumaki Lizypa”. W ostatnim rozdziale książki autor opisywał tajemnicze zaginięcie dwóch okrętów brytyjskiej marynarki wojennej HMS Erebus i HMS Terror, które wyruszyły na wody arktyczne wiosną 1845 roku. Patrząc na stan ówczesnej techniki, były to najlepiej wyposażone i przystosowane do warunków polarnych statki na świecie. Blisko 130-osobowa załoga mogła przeżyć na pokładach z zapasami przez co najmniej pięć lat. Doświadczeni dowódcy wyprawy, komandorzy sir John Franklin (były namiestnik ziemi van Diemena), Francis Crozier i James Fitzjames stanowili dla kierownictwa brytyjskiej admiralicji dodatkową gwarancję powodzenia całego przedsięwzięcia. Ostatni raz widziano oba statki rok później, kiedy płynęły niedaleko ziemi Cornwalisa na północnych rubieżach Kanady. Od tamtej pory wszelki słuch po nich zaginął, a pierwsza z trzech wypraw ratunkowych wyruszyła dopiero w 1850 r. Żadna z nich nie przyniosła skutku. Znaleziono jedynie kilka pozostałości po szalupach i marynarskim ekwipunku, oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca ostatnich ustalonych współrzędnych pobytu statków i wysłuchano lakonicznych zeznań Inuitów, jakoby załoga porzuciła skute lodem statki. Wszystko prowadziło jednak do wniosku, że żaden z uczestników wyprawy nie wyszedł z lodowego piekła żywy.

Caspar David Friedrich „Morze lodu” vel “Zniweczona nadzieja” (1823-1824 r.), Kunsthalle, Hamburg.
Wiele lat później dowiedziałem się, że wrak HMS Erebus został odnaleziony dopiero w 2014 r. Co znamienne, na odkrytym statku brak było jakichkolwiek pozostałości po ludzkiej egzystencji – żadnych ubrań, narzędzi i innych przedmiotów codziennego użytku, co sugeruje, że wszyscy marynarze opuścili statek na długo przed jego zatonięciem. Dwa lata później odnaleziono wrak Terroru, a z oględzin wynikało, że został zabezpieczony na zimę przed opuszczeniem. Na nim także nie znaleziono zbyt wielu śladów, załoga zabrała co tylko mogła i opuściła statek. Badacze nadmieniają, że stan wraku świadczy o tym, że w chwili porzucenia, okręt mógł być zdatny do pływania. Aż do dnia dzisiejszego wyprawa Franklina i losy jej załogi pozostają jedną z najbardziej tajemniczych zagadek w historii wypraw arktycznych. Tyle mówią fakty.
Co się więc stało z załogami obu statków? Co skłoniło marynarzy do opuszczenia ich jednostek? Na te pytania stara się odpowiedzieć Dan Simmons w swojej powieści, mieszając fakty, plotki, mitologię Inuitów oraz własną fantazję i robi to z zaskakująco udanym skutkiem, oddając w ręce czytelnika doskonałą powieść, która pomimo swojej długości (prawie 700 stron), pochłania bez reszty i zabiera go na długą wyprawę w głąb lodowej pustyni.
Postacią pierwszoplanową jest komandor Francis Rawdon Crozier, irlandzki marynarz, który w wyniku wypadków mających miejsce podczas wyprawy, zmuszony jest do przejęcia dowództwa nad obiema jednostkami królewskiej marynarki. Statki utknęły bowiem w lodzie i paku, który uniemożliwił dalszą podróż. Crozier walczy z nieposłuszeństwem załogantów, konfliktuje się z oficerami, a przede wszystkim siłuje się z samym sobą i swoją chorobą alkoholową. Jest on jednak człowiekiem odpowiedzialnym i gotowym do poświęceń, aby uratować jak najwięcej podległych mu ludzi. Stanowi on kompletne przeciwieństwo dowódcy, sir John’a Franklin’a, który jest w powieści przedstawiony jako pozbawiony kompetencji megaloman. Postawa Crozier’a ma znaczenie tym większe, że załoganci na statkach wcale nie są bezpieczni, marynarze zaczynają po kolei i systematycznie ginąć, pożerani i rozszarpywani przez tajemnicze monstrum.

Komandor sir John Franklin (z lewej) i komandor Francis Crozier (Domena publiczna).
Powieść Simmons’a jest horrorem, i to bardzo dobrym, pomieszanym z powieścią podróżniczą i thrillerem psychologicznym. Ważną rolę odgrywa tutaj pogoda, ciągła ciemność i wszechobecne zimno, które czytelnik czuje pod skórą. Atmosfera grozy i wyobcowania, połączona z ciągłymi atakami nieznanej marynarzom istoty, nazywanej przez nich „potworem z lodu” oraz wizyta inuickiej szamanki daje przerażający efekt. I dlatego właśnie książkę czyta się tak dobrze. Dodatkowe konflikty i spiski niektórych marynarzy oraz nieukrywane skłonności kanibalistyczne części z nich wywołują może nawet większą grozę, niż wszechobecna lodowa pustynia i wspomniany potwór.
„Terror” jest opowieścią o ludzkiej odwadze, solidarności, ale także o egoizmie, obojętności na los i cierpienie drugiego człowieka oraz o braku pokory i zgubnej wyniosłości, która w konfrontacji z nieubłaganymi siłami natury okazuje się jedynie śmieszną próbą podbudowania własnej wartości, jako rzekomej „korony stworzenia”. Wreszcie jest to opowieść o tym, do czego zdolny jest człowiek w sytuacjach skrajnych i jakie granice jest w stanie przekroczyć, aby ocalić życie. Przeważnie własne, rzadziej innych ludzi, których zaczyna wtedy postrzegać jako wrogów.

"Członkowie ekspedycji Franklin’a w roku 1847", sztych z epoki. (Domena publiczna).
Wiele zawartych w książce dygresji można również odczytać jako krytykę autora odnośnie stosunków społecznych panujących w Wielkiej Brytanii w połowie XIX w., a której echa można zauważyć także współcześnie. Jednak to psychologizm i budowanie atmosfery grozy interesuje Simmonsa najbardziej, a przywiązanie do każdego z bohaterów z osobna powoduje, że wszystkie historie mogą zostać rozwinięte w odpowiedni sposób i zapewnić wszystkim pojedynczym osobom odpowiednią ilość „miejsca” na kartach powieści. Część z nich, to ludzie szlachetni i gotowi do poświęceń, kolejną grupę stanowią głupcy. Niektóre postaci to z kolei prawdziwe szuje oraz ludzie pozbawieni własnej osobowości, ślepo dający się podporządkować silniejszym, ale niekoniecznie mądrzejszym członkom załogi. Jednym słowem mamy tu metaforyczny portret rodzaju ludzkiego ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.
Niesamowita jest konstrukcja tej powieści. Fakty poznajemy z perspektywy kilkunastu jej członków. 67 rozdziałów stanowi kronikę wydarzeń, jakie miały miejsce od 1845 do 1849 roku, a więc od wypłynięcia obu statków z portu w Plymouth do rozwiązania akcji, której finału nie mogę zdradzić. Każdy rozdział opatrzony jest datą, współrzędnymi geograficznymi oraz imieniem marynarza bądź oficera, z którego perspektywy został napisany. Czasem będzie to opis wydarzeń pierwszo- lub trzecio-osobowego narratora, innym razem zeznanie, czasem również notatka z pamiętnika lub dziennika pokładowego. Zabieg ten powoduje u czytelnika większe zrozumienie dla fabuły, ale także wprowadza zupełnie nowy odbiór sytuacji, w jakiej znaleźli się żeglarze.
Uwagę zwraca tytaniczna wręcz praca, jaką autor wykonał w celu uprawdopodobnienia świata przedstawionego i swoich bohaterów, ale także rozległa wiedza na temat miejsc i plemion Inuitów, zamieszkujących Arktykę i północną Kanadę. Co więcej, wszystkie opisy wydarzeń, specyficzne żeglarskie pojęcia, fakty historyczne i dyskusje marynarzy oraz dowódców na aktualne tematy są napisane przy uwzględnieniu stanu wiedzy i nauki z pierwszej połowy XIX w. Również język jakim posługuje się załoga, oddaje klimat epoki i pogłębia realizm oraz perspektywę ludzi, żyjących ponad 150 lat temu. (Wystarczy przekartkować obfitą bibliografię, którą twórca zamieścił na końcu książki wraz z licznymi podziękowaniami, aby zrozumieć z jak bogatą dokumentacją musiał pracować podczas pisania.)

„HMS Terror skuty lodem”, sztych z epoki, National Archives of Canada (poz. C-029929).
Pamiętać należy, że Simmons opisuje historyczne wydarzenie (wyprawa) i realne postaci (załoga i dowódcy), a dopiero potem snuje fantazje i domysły na temat ich losów, co wymaga nie tylko wiedzy historycznej i biograficznej, ale przede wszystkim szacunku do ludzi, o których opowiada. Z wieloma postaciami czujemy więź, głównie z komandorem Crozierem, ale także z wieloma innymi członkami załogi, którzy przewijają się przez karty powieści. Liczne dygresje i retrospekcje rozwijają historię każdego z bohaterów, jego życie sprzed wyprawy, poglądy, zachowania i lęki oraz motywy, jakimi się kierował, by wziąć w niej udział. Dodać trzeba, że linia czasowa w powieści nie jest linearna, pierwszy rozdział książki dzieje się w zimie 1846, a kolejny w połowie 1845 roku. Takie lawirowanie między wydarzeniami nie czyni może tekstu łatwym w odbiorze, ale powoduje konieczność skupienia i uważnego śledzenia losów załogi HMS Terror i HMS Erebus. To jednak ten pierwszy okręt (mimo, że Erebus był jednostką flagową) stanowi oś wszystkich wydarzeń ukazanych w powieści. Oderwać się od tej historii jest bardzo trudno, oryginalna forma nie psuje czytania w najmniejszym nawet stopniu.
I przede wszystkim, czytając czuje się zimno oraz śnieg, raz po raz pruszący czytelnikowi w twarz. Może to zabrzmieć dziwnie, ale lód także jest bohaterem tej opowieści.
*****************************
Genialna powieść, jaką jest „Terror” zasługuje na godną adaptację. Takiego zdania był wybitny filmowy twórca Ridley Scott, który postanowił przenieść historię tragicznej wyprawy na ekran, siadając na stołku producenckim. Serial nakręcony na podstawie książki zadebiutował w tym roku na kanale AMC, która to telewizja była głównym producentem i dystrybutorem 10-odcinkowej opowieści o wyprawie Franklin’a. Sam Dan Simmon’s zaangażował się w to przedsięwzięcie, jako producent wykonawczy. Dla osób zaznajomionych z książką, serial może się jednak okazać małym rozczarowaniem.
Produkcja przyciąga doskonałą obsadą, w której znaleźli się m. in. Jared Harris w roli komandora Crozier’a oraz Ciarán Hinds jako sir John Franklin. Obaj panowie są świetnymi aktorami, którzy nie raz dawali poznać swój kunszt, a w rolach dwóch skonfliktowanych dowódców sprawdzają się znakomicie. Przede wszystkim „mają co grać”, w wielu współczesnych produkcjach nie jest to takie oczywiste. Także drugoplanowe postacie marynarzy zwracają uwagę. Mniej znani aktorzy wykonali świetną robotę, zaangażowanie w historię załogi bije z każdej twarzy. Szczególny popis aktorski zaprezentował Adam Nagaitis, odtwórca roli głównego antagonisty Hickey’a. Słabego casting’u nie można temu serialowi zarzucić.
W warstwie realizacyjnej produkcja odznacza się wielka klasą. Bardzo dobra reżyseria Edward’a Berger’a powoduje duże zaangażowanie w opowieść, kompozycja scen sprawia, że atmosfera grozy i ciemności udziela się momentalnie. Scenografia także dodaje klimatu, a zdjęcia to wręcz „ruchome malowidła”, w których balans kolorów i światło są dopieszczone do ostatniego tonu.

Kadr z serialu „The Terror”, AMC Television.
Co więc powoduje, że obcowanie z serialem nie sprawia tej samej przyjemności, co lektura książki? Głównym problemem jest adaptacja, która w przypadku powieści Dan’a Simmons’a jest sztuką bardzo skomplikowaną. Obfite dygresje i wątki zostały zmienione, co wydaje się być zrozumiałe z uwagi na niemożliwość przełożenia wszystkich wydarzeń i „smaczków literackich” na język filmowy. Obszerne retrospekcje obecne w książce, zostały zawarte także w wersji serialowej, wiele faktów zza „kulis” wyprawy jest w książce nieobecnych, scenarzyści postanowili więc rozwinąć i dodać niektóre wątki, m. in. wyprawy ratunkowej organizowanej przez żonę komandora Franklin’a, czy osobistych animozji Crozier’a i sir John’a z przeszłości. Także wątek komandora Fitzjamesa jest bardziej rozwinięty w stosunku do książki, konflikt między dowódcami został zarysowany o wiele agresywniej. Wszystko to ogląda się bardzo dobrze i z zaciekawieniem, za co brawa należą się zwłaszcza aktorom i pionowi realizacyjnemu. Niestety, wiele wydarzeń z powieści zostało poprzestawianych w czasie, a wątki znaczące w literackim pierwowzorze nieraz kompletnie pominięte. Gdyby „Terror” był filmem kinowym, wycinanie wątków byłoby bardziej zrozumiałe, ale w przypadku serialu, wymagania odbiorcy rosną, zwłaszcza jeżeli jest zaznajomiony z książką.
Zabiegi scenariuszowe i obszerne skróty, a czasem przeciwnie, zbytnie rozwlekanie wydarzeń w czasie, powodują nierówność narracyjną serialu. Nie wiem, czy można jej było uniknąć, wszak „producenckie nożyce” okazują się czasem przydatne, a niekiedy zabójcze dla produkcji. Największym rozczarowaniem dla czytelnika okaże się jednak zakończenie serialu, które jest tak diametralnie różne od książkowego pierwowzoru, że zmienia kompletnie wymowę całej historii i pod pozorem zamknięcia wszystkich wątków, pozostawia je niepotrzebnie otwartymi. I tak dostajemy bardzo dobrą, sprawnie zrealizowaną produkcję, która tylko mogłaby być wybitną. Zdarza się.
Czy lepiej zatem wybrać książkę, czy też serial? Należy bezwzględnie wybrać oba. Najpierw przeczytać powieść Dan’a Simmons’a, a później obejrzeć produkcję telewizji AMC, koniecznie w tej kolejności. Oba dzieła traktować przy tym trzeba jako dwa oddzielne i różne spojrzenia na tę samą tragiczną historię marynarzy Terroru i Erebusa. Możliwe, że zdaniem niektórych odbiorców, to serial okaże się lepszy od literackiego pierwowzoru. Ja jednak w tym przypadku daję punkt powieści, jako lepszej, niż jej ekranowa adaptacja. De gustibus non est disputandum.
Zarówno z książką, jak i serialem zapoznałem się wiosną, ale dopiero po ukończeniu lektury i obejrzeniu wszystkich odcinków, poczułem, że przestało mi być zimno. Niech to będzie najlepszą rekomendacją dla każdego, kto chce wyruszyć w podróż na Archipelag Arktyczny i poznać prawdziwą, wielką literaturę, której tak nam dzisiaj brakuje. A potem niech obejrzy losy uczestników wyprawy na ekranie telewizora. Naprawdę warto.
Dan Simmons, „Terror” (oryg. The Terror), wydanie polskie: Vesper 2015 i 2018, tłum. J. Ochab.
Serial “The Terror” dostępny jest na kanale AMC Polska.
Comments